– Licho ich tu przywiało z Lenarda!
– Lepiej przeczekać do jutra. Powóz im utknął na stromiźnie i nie mogą ruszyć z miejsca, wisząc nad urwiskiem, ale od takich jak oni lepiej trzymać się z dala. Znają Zakazaną Magię i oddają cześć nieczystym mocom. Spotkanie z nimi zawsze przynosi nieszczęście…
– Jeśli mają problemy, musimy im pomóc! – stwierdzam stanowczo, przejęta rozpaczliwym nawoływaniem z oddali.
– Ariadno, Strażnicy Smoczej Doliny znają lepiej to miejsce od ciebie, i jeśli twierdzą, że ci ludzie są niebezpieczni, musimy posłuchać ich rady. O tych Koczownikach słyszałem wiele razy, mieszkając w Durevaldzie. Potrafią być problematyczni. A ja nie pozwolę, by spadł ci włos z głowy!
– Ich Zakazana Magia musi być jedynie bajką, bo gdyby naprawdę dysponowali mocą, nie wołaliby o pomoc, tylko jednym czarem wyciągnęli powóz z przepaści. A ja akurat posiadam umiejętności, dzięki którym mam zamiar im pomóc, czy wyrazisz na to zgodę, czy nie! – Nie czekając na reakcję rodzica, spinam konia i ruszam przed siebie, mijając zaskoczonych Złotych Rycerzy.
Akin bez rozkazu podąża w ślad za wybranką swego Mistrza.
– Kontynuujemy podróż! – Mimo niezadowolenia z kolejnej niesubordynacji córki władca Tahitanii poddaje się i zaraz cały orszak zmierza w stronę, z której dobiegają hałasy.
– Ratunku! Na bogów! Niech nam ktoś pomoże! Tam są moje dzieci! – krzyczy na całe gardło młoda Anturyjka, odziana w utkane z kolorowych nici szaty. Wraz z rosłym mężczyzną szarpie za lejce, starając się uspokoić wzburzone wierzchowce, lecz gwałtowne ruchy zwierząt sprawiają, że wiszący częściowo nad urwiskiem wóz, ozdobiony niezliczonymi wstążkami i wplecionymi w nie dzwoneczkami, przechyla się coraz mocniej na krawędzi w stronę czeluści. Z jego wnętrza dolatują stłumione piski i łkanie.
Przystaję na drodze i oceniając, że nie ma czasu do stracenia, wyszeptuję zaklęcie. Pod jego wpływem konie walczące z przeważającym ciężarem zdwajają swe siły i bez trudu wyciągają powóz tak, że już po chwili stoi z powrotem na ścieżce. A ja uśmiecham się lekko, zadowolona, że używając w tak niewielkim stopniu swej mocy, pomogłam ludziom, którzy omal nie stracili swoich dzieci.
– Skoro już spełniłaś dobry uczynek, ruszajmy bez przestojów dalej! – cedzi do ucha swej córki Randon, ponaglany przez znaczące spojrzenia ludzi swego brata.
Jest zły, że Ariadna znów okazała mu nieposłuszeństwo, postępując wbrew królewskiemu rozkazowi. W duszy więc poprzysięga sobie, że znajdzie sposób na utemperowanie krnąbrnej dziewczyny i pokazanie jej, że choć jest miłością jego życia, nie na wszystko może sobie pozwolić w towarzystwie ojca!
Akin, na znak władcy Tahitanii, chwyta za uzdę Cesarzową i zmusza konia księżniczki do ruszenia z miejsca. Jednak gdy orszak mija wyciągnięty z przepaści zaprzęg, do Ariadny przypada barwna Anturyjka, u której wielowarstwowej spódnicy uczepiona jest trójka maluchów.
– Dzięki ci, o czcigodna pani!- wykrzykuje przez łzy kobieta, podążając za swą wybawicielką i całując poły jej szat oraz dłonie, podczas gdy towarzyszący jej mężczyzna pozostaje w oddali z kilkoma starszymi dziećmi u boku, pochylając kornie głowę przed przejeżdżającymi. – Już wkrótce największe z twych marzeń spełni się za to, co uczyniłaś, tylko mnie wysłuchaj!
– Z drogi, wywłoko, albo zdzielę cię batem! – Jeden z Rycerzy popycha Koczowniczkę na kamienie, by oddalić ją od bratanicy Wielkiego Księcia.
– Nie! To tak się traktuje ludzi za to, że chcą podziękować?! – Oburzona zeskakuję z konia i podchodzę do kobiety, aby sprawdzić, czy nic jej się nie stało. Widząc, że ta powstaje szybko z ziemi, zaintrygowana spoglądam jej ciekawie w źrenice. – Co miałaś na myśli, mówiąc o moim marzeniu?
– My, ludzie gór, widzimy i czujemy więcej, niż ci z nizin, dlatego mają nas za wiedźmy i czarowników. Boją się nas i trzymają poza miastem – odpowiada głosem dosłyszalnym jedynie dla swej rozmówczyni Anturyjka. – Dotknęłam cię i wiem, czego pragniesz, moja dobrodziejko. Twe dłonie są zimne od chłodu wieczora i mrozu tutejszego powietrza, lecz jedno miejsce parzy, niczym ogień, zdradzając mi to, co mówi twe serce. – Kobieta wyciąga rękę i wskazuje na serdeczny palec Ariadny. – Pomogłaś mi i mojej rodzinie, więc ja pomogę tobie. Duchy gór sprawią, że uczucia tego, o którym myślisz nieustannie, odmienią się i decyzja, z którą zwleka, zostanie podjęta…
Przez moment patrzę na kobietę z niedowierzaniem i iskierką nadziei, ale zaraz logika każe mi trzeźwiej ocenić sytuację:
– Wiesz, kim jestem, prawda?! Każdy, kto mnie zna, kto o mnie słyszał, myśli podobnie do ciebie, że w tej chwili marzę wyłącznie o małżeństwie. Aby to odgadnąć, nie trzeba specjalnych umiejętności, ale dziękuję ci. – Uśmiecham się z pobłażaniem.
– Wystarczy już! Władca Tahitanii każe ruszać dalej. – Akin podchodzi do Tahitanki i chwyta stanowczo za ramię, które ta wyrywa niezadowolona.
– Pójdę sama! – I nie wypowiadam już na głos słów, które aż cisną się na usta. Tchórze! Otaczają mnie sami tchórze, bojący się zwykłej, biednej niewiasty, która nie ma broni, a jedynie gromadę dzieci! Wzburzona dosiadam z powrotem konia, nie patrząc na ojca, który w tej chwili wydaje mi się równie mało odważny co pozostali towarzysze podróży.
– Pani! – Anturyjka dopada ponownie do odjeżdżającej księżniczki i, nim Strażnicy ze Smoczej Doliny odciągają ją od Ariadny, wyszeptuje, wciskając w rękę Tahitanki niewielkie zawiniątko: – Weź to i każ użyć swemu lubemu. Może o pragnieniu zamążpójścia wiedzą wszyscy w twym otoczeniu, lecz czy ktokolwiek z nich wie, że ulubionym utworem twego wybranka, a tym samym i twoim jest „Pożegnanie” Agenora i Alanis? Jeśli więc chcesz deklaracji z jego strony, każ mu go zagrać, wykorzystując przy tym mój dar, a stanie się to, na co czekasz.
Przyjmuję prezent zaskoczona tym, że ktoś może znać nasz gust muzyczny. Może jednak źle oceniłam tę kobietę i ta faktycznie posiada szczególną intuicję? Ale jak to możliwe, aby przez jakiś drobiazg, który mi ofiarowała, mój Przeznaczony w końcu się zdecydował? Ruszając, z ciekawością zaglądam do zawiniątka i jakież jest moje zdumienie, gdy okazuje się, że prosty materiał skrywa misternie rzeźbiony dziwnymi znakami i symbolami flet.
Gdy jeźdźcy znikają z pola widzenia, mgła spowija drogę, na której wciąż stoi wpatrzona w horyzont Koczowniczka. Gęstniejący opar ściąga kolory z szat i skóry kobiety, której ciało przechodzi transformację, zmieniając się z ludzkiego w zwierzęce. Wielka, biała sowa śnieżna rozpościera skrzydła i wzbija się do lotu, pozostawiając na drodze wyczarowaną z rozpuszczających się natychmiast, lodowych brył rodzinę wędrowniczki. Ptak nienaturalnie szybko przemierza niebo, na którym rozpalają się stopniowo kolejne gwiazdy i szybko osiąga cel swej podróży. Spowalnia ruch i kołuje kilkakrotnie nad głową Lenarda, po czym opada w dół, by zgrabnie wylądować na wyciągniętej ręce szarowłosego młodzieńca, stojącego we wnętrzu szpony Złotego Strażnika.
– DOBRZE SIĘ SPISAŁAŚ – mówi Nemrod, głaszcząc lśniące pióra swej wysłanniczki. – PILNUJ ICH. JA WRACAM DO SCHATTEN. TERAZ WSZYSTKO W RĘKACH TAHITANKI. OBY OKAZAŁA SIĘ PRÓŻNA I MAŁOSTKOWA, JAK KAŻDA NIEWIASTA.
Komentarze
Prześlij komentarz